Tenisową
gorączką pochłonięci byliśmy w minionym tygodniu. Osiem smukłych jak łania
wymachiwaczek rakietą stawiło się w Singapurze, by w turnieju WTA Masters –
nieoficjalnych Mistrzostwach Świata - wziąć udział. Wśród nich rodaczka nasza –
Agnieszka Radwańska.
Po
F1, kolejna to topowa impreza sportowa, którą Singapur z podziwu godną zaradnością
sobie zagwarantował. Następny przemyślany ruch marketingowy, stawiający
Singapur w pozycji – nic bez naszego udziału się nie dzieje. Pozazdrościć. Jako
Polak zawistny nie mogę oprzeć się pokusie i spytam – ciekawe ile to
kosztowało? Było, nie było, prawo do organizacji imprezy na kortach Indoor
Stadium zagwarantował sobie Singapur na kolejne cztery lata.
Stadion
należy do lśniącego nowością kompleksu sportowego Sports Hub Singapore. Liczy
sobie niewiele ponad miesiąc i jest najnowszą chlubą Singapurskich władz. Mnie
osobiście zastanawia, czemu Singapur zafundował sobie taki obiekt dopiero
teraz? Bez cienia ironii i krzty sarkazmu przyznaję, kompleks jest imponujący.
O
turnieju było nam wiadomo od dawna, lecz nasze chęci uczestnictwa pokrywały się
z wykresem sinusoidy. Jednego dnia
chcieliśmy, drugiego już mniej. Kiedy okazało się, że bilety na mecz finałowy
są już niedostępne, choć tenis lubię i na tenisie się znam niebywale, animusz w
nas całkiem opadł. Tym bardziej, że tenis w wykonaniu pań beznamiętnym się stał
od czasu kiedy Syrena Williams w nim zapanowała, a po kortach przemieszczają
się monstra bliższe cyborgom niźli kobietom. I byłoby się pewnie na tym
skończyło, że o wynikach będziemy się dowiadywać w czasie nadawania porannych
wiadomości sportowych, przeżuwając muesli, gdyby nie wymiana sms-ów z
przyjacielem moim. Wtorek wieczór, za kilkanaście minut zaczyna mecz Radwańska.
Sms od przyjaciela – Na meczu jesteś?
Odpowiedź – Nie. Sms od przyjaciela –
Cienias. Tu wątek urwę, rozmowy w
całości nie przytaczając, bo gorsząca.
Zmobilizował
mnie kolega, a ponieważ turniej tenisowy dobrej klasy od niepamiętnych czasów
chciałem zobaczyć, pogrzebałem, poszperałem i bilety na wieczorny mecz Syreny
kupiliśmy. Co prawda Singapur, to nie Roland Garros, czy szampan, truskawki i
Wimbledon, ale zawsze coś.
Trochę
głupio nam się zrobiło, gdy okazało się, że tego samego dnia Radwańska grać
miała. Nieprzyzwoitością patriotyczną byłoby mecz opuścić. W naszym tandemie,
to ja przedpołudniami wolnymi dysponuje, otrzymałem więc bojowe zadanie
Agniesię w jej wysiłkach wspierać. W międzyczasie Mimi (kim jest Mimi?)
skaperowaliśmy, radośnie do pomysłu nastawioną i to z Nią na mecz popołudniowy Radwańskiej
się udałem.
Dylemat
wewnętrzny jednak miałem, ponieważ nie bardzo wiedziałem jak się zachować.
Dokonania Radwańskiej doceniam i szanuję, ale szczególnie nie kibicuję. Mało
sympatyczna Pani Agnieszka mnie się wydaje. Czy wygrywa, czy przegrywa, ta sama
pozbawiona emocji twarz, czasem nawet lekko znudzona, w której moja może nieco nadpobudliwa wyobraźnia czyta - wygram to wygram, przegram, też nie będzie
źle. W zasadzie to ja torebkę Hermesa przyjechałam tu kupić. Nie potrafi
mnie do siebie przekonać, ale chyba nie
tylko mnie wnioskując po sympatii trybun. Mimo wątpliwości, postanowiłem iść na
całość i na mecz przywdziałem koszulkę z napisem – Polska. Pod stadionem
okazało się, że więcej nas tu partyzantów z Polski jest, lecz porozrzucani po
całych trybunach.
Radwańska,
jak to Radwańska. Mecz przerżnęła z typową dla siebie miną – Czy ja wyłączyłam żelazko? Na nic się
zdało moje dumne manifestowanie narodowej przynależności.
Po
Radwańskiej, przy wtórze masowej histerii, Sharapova, rosyjska caryca weszła na
kort. Nie wiem z jakiego powodu Rosjanka tak hołubiona jest tutaj. W każdym
razie, z Mimi ustaliliśmy, że komu jak komu, ale ruskiej kibicować nie będziemy. Ku naszej uciesze łupnia Sharapova
dostała.
Na
sesję wieczorną wymieniłem babki. Nati do mnie dołączyła, a Mimi udała do domu.
Syrenę Williams mieliśmy podziwiać. No i podziwialiśmy. 57 minut i mecz się
zakończył. No skandal! Syrenka tak piłkę naparzała, że trudno wzrokiem było
nadążyć. Biednemu dziewczęciu po drugiej stronie siatki mało rąk nie urwało.
Myślę sobie, jakby tak ustawić Syrenę na środku barcelońskiej obrony, to chłopy
by się odbijały, aż miło.
W
każdym razie, taki to był nasz kontakt z tenisem wysokiego szczebla. Jak
wzrokiem po trybunach pociągnąłem, wielu singapurczyków nie do końca było
zorientowanych o co w tym chodzi. Ze zdziwieniem na twarzy mecze obserwowali,
bo przecież całe życie byli uczeni – grając w gałę – że piłkę do siatki trzeba
walić. A tu z uporem babki nad siatkę starają się celować. No, ale taki to
Singapur właśnie.
Nam
się impreza bardzo podobała i byliśmy bardzo zadowoleni, mimo, że truskawkami
nie częstowali.
Kilka
dni wcześniej natomiast, w weekend, po długotrwałych podejściach i macaniu się,
znów przy współudziale Mimi, pierwszy raz przywdziałem na nogi rolki.
Przeżyłem. Dodam, że w całości. Frajdę mi to sprawiło i będę kontynuował. Było
lepiej niż myślałem. Upadki tylko dwa zaliczyłem, z czego jeden punktowany.
Rozpocząłem podwójnym tułupem, z którego wyszedłem wspierając się ręką,
przeszedłem w potrójnego axla, i gdy sędziom wydawało się, że to koniec,
dodałem podwójnego rydbergera kręconego od tyłu i wylądowałem na pośladach.
Bęc. Zabawa jednak przednia i gorąco polecam, oczywiście z pominięciem tych bęc
i świadomością, że rolki na śniegu średnio się sprawdzają.
Napisales o osmiu smuklych jak lania tenisistkach, wiec zastanawialam sie przez chwile czy aby na pewno widziales Serene Williams ;)
OdpowiedzUsuńTo fakt, mecz ktory widzialam byl nardzo krotki i Serena rozniosla Genie Bouchard. ale i tak warto bylo, bo emocje na zywo sa super. A Serena przy okazji zaserwowala z predkoscia 205km/h, czym wywowalala entuzjazm tlumu. Jesli ogladaliscie ten mecz w TV i slyszeliscie takie zbiorowe "wow!", to mnie tez slyszeliscie :)
Swiatowe rozrywki. A koszulka z napisem Polska calkiem gustowna. Spodziewalam sie czegos bardziej kibolskiego :D
OdpowiedzUsuńWilku, krecisz kamera czy aparatem?
No i wlasnie - kim jest Mimi?
:D:D:D
Juz wiem, Mimi to ta pani ktora Wilkowi nogi uciela :D
OdpowiedzUsuńDokładnie tak. Mimi to Pani, co to ucięła nogi Wilkowi, znaczy mnie. Ucięła i wszelki słuch o niej zaginął. Ale skąd się była wzięła Mimi?
UsuńCieszę się, że koszulka się podoba, bo jak najbardziej gustowną jest. Wejścia kibolskiego typu "Legia Warszawa" zaniechaliśmy, ponieważ przeważające siły przeciw sobie mieliśmy i publiczną trzcinką na tyłek to groziło. Ale spoko, nie ostatnia to impreza. Jeszcze damy o sobie znać.
Wszystko z reguły kręcone jest telefonem. Jedynie filmy z WTA to dzieło aparatu.
Nastepnym razem pisze sie na rolki
OdpowiedzUsuńSpoko. Trochę się obawiałem jak zniosą to moje nogi, ale ponad godzinna jazda nic im nie zrobiła. Nazajutrz rano, podczas biegania nie odczuwałem żadnego dyskomfortu czy bólu. Natomiast przyjemność z jazdy miałem nadspodziewanie dużą, mimo, że była ona ta jazda mocno dostojna. Czekam zatem.
UsuńSuper sprawa z tym tenisem! człowiek taki zalatany, że dopiero po czasie dowiaduje się z prostu z Singapuru, że Isia tam grała jakąś wielką piłkę :)
OdpowiedzUsuńściskam Wilków!!!
egj
Wielka piłka w wykonaniu Isi, to określenie w tym przypadku trochę na wyrost. Powiedzmy, myślami była w zupełnie innym miejscu. Mimo wszystko fajnie było zobaczyć wszystkie znane tenisistki z bliska, poczuć atmosferę wielkiego tenisa i choć przez chwilę z dumą poprężyć się w „polskiej” koszulce.
Usuń