Przejdź do głównej zawartości

Raport z kolonii zamorskich - odc.10 - Maid, urządzenie do wszystkiego

Wróciłem. Wszak powiedziane jeszcze nieco na wyrost, zważywszy, że klepię klawiaturę kilka tysięcy metrów nad ziemią, niesiony skrzydłami Malaysia Airlines na trasie Szanghaj – Kuala Lumpur, ale uparcie wierzę, że do celu dotrę bez draśnięcia. Przecież nic Malezyjczykom w ostatnich tygodniach nie spadło. Przede mną jeszcze trzy godziny lotu, plus godzinka z KL do Singu.
Więc Szanghaj mogę powiedzieć zaliczony. Wrażenia spiszę wkrótce. Wcześniej, zamierzam poświęcić uwagę mobilnemu urządzeniu mającemu w Singapurze zastosowanie wielorakie i nieograniczone – Maid.

Myjnia samochodowa, zmywarka do naczyń, częściowo pralka, niańka, tragarz, a do tego jeszcze gałgan, który można w dowolnej chwili wytargać za ucho, kiedy humoru brak. Urządzenie do wszystkiego, Maid. Niedoceniana, ale niezbędna w wyposażeniu domu przeciętnego singapurczyka. Pochodząca zwykle z Filipin, Wietnamu, Indonezji. Zdarzają się okazy bardzo młode, jeszcze nastolatnie, ale również, dojrzalsze, dla których przyjazd do Singapuru oznacza w wielu przypadkach pozostawienie w swych krajach dzieci, mężów.

Nie raz i nie dwa odczuwałem niesmak przyglądając się relacjom panującym w singapurskich domach. Mimo, że w instytucji Maid nie ma nic zdrożnego, bo oficjalnie układ uczciwy i czytelny, wykonana praca – wynagrodzenie, w rzeczywistości nim nie jest. Rola i miejsce jakie przypada Maid w domu singapurskiego pracodawcy, jak także w świadomości większości  prawego społeczeństwa singapurskiego sytuuje ją na samym końcu drabiny społecznej. W hierarchii społecznej zajmuje niską pozycję, często niżej niż domowe zwierzęta, o które dba się dużo bardziej, a w razie konieczności wozi do drogiego tutaj weterynarza. Chorą Maid nikt sobie głowy zawracać nie będzie.
Maid w Singapurze dysponuje dość ograniczoną liczbą praw. Im bardziej tradycyjny chiński dom, tym los Maid trudniejszy do zniesienia. Ustawicznie narażone na brak szacunku i poniżające traktowanie. Bywają obiektem agresji rozwydrzonych chińskich bachorów. Niby wszystko jest legalne i zgodne z prawem, ale w wielu przypadkach Maid przyrównać można do współczesnego modelu niewolnictwa.

Przyjeżdżają do Singapuru w poszukiwaniu pracy. W zasadzie, nim pojawią się w Singapurze, w swych krajach przechodzą proces naboru i rekrutacji w agencjach zajmujących się zatrudnianiem i wynajmowaniem ich usług. To jedyny sposób na otrzymanie legalnego pozwolenia wjazdu do Singapuru. Owszem, ich los w Singapurze i tak pewnie bywa lepszy, aniżeli w miejscach z których przyjeżdżają. Na pewno zarabiają więcej. Przyjeżdżając do Singapuru przygotowane są na ciężką pracę. Pracują zwykle po 14-16 godzin. Czasami, odnoszę wrażenie, że część wykonywanych czynności pozbawionych jest większego sensu, podyktowane jedynie koniecznością robienia czegokolwiek, by nie być posądzonym o lenistwo. W czasie godzin pracy nie wolno odpoczywać. Mają być w ciągłej gotowości bojowej, a w domu niezauważalne. Zakres prac jest nieograniczony. Od wczesno porannego mycia samochodu przy świetle księżyca - samochód Singapurczyka musi zawsze lśnić, sprzątanie, pranie, zajmowanie się dziećmi, zakupy, zajmowanie osobami starszymi (Chińczycy mieszkają wraz z rodzicami), doglądanie ogrodu, usługiwanie we wszystkim i pewnie wiele innych, o których nie mam pojęcia. Normalny i nierzadki obrazek, to singapurska rodzina, za którą podąża Maid objuczona wypchanymi torbami, torbą z zabawkami dziecka, dziecięcym wózkiem i dzieckiem na rękach. Bez zahamowań publicznie łajane.

W wielu domach, gdzie pracują i mieszkają nie dysponują prywatnym, oddzielnym pomieszczeniem. Zajmują za to często pomieszczenie funkcjonujące w Singapurze jako schron. Zgodnie bowiem z singapurskim prawem budowlanym  o czym była już mowa – każde mieszkanie musi być w niego wyposażone. Czemu ma służyć, nie wiem. Zdaniem moim i Nati, rząd mrugnął okiem do obywateli, nieoficjalnie udzielając przyzwolenia na to, aby było to lokum dla Maid. Schron jest niewielki, nieklimatyzowany, ale wystarczający by zmieścić w nim materac. Czasem, kiedy warunki mieszkaniowe właścicieli są nader skromne, sypialnią Maid staje się kuchnia. Nie mogą się z nikim spotykać, nikogo przyprowadzać. Również do posiłków nie ma prawa zasiadać Maid przy wspólnym stole z gospodarzami. Zabawne, ale i smutne są obrazki Maid rozmawiających ze sobą przez szerokość ulicy z za bram „swoich” domów, lub balkonów.

Jeszcze do niedawna, Maid niczym stachanowcowi przysługiwał tylko jeden wolny dzień w miesiącu. To nie jaja. Obecnie rząd singapurski dostrzegł mały zgrzyt i trochę się ucywilizował. Dzień wolnego przysługuje jeden w tygodniu. Zwykle jest to niedziela. Poza tym, niemrawo, bo niemrawo, ale od czasu do czasu rząd stara się przypominać o „ludzkim” traktowaniu Maid i przeprowadza pozorowane ruchy roztaczania parasola ochronnego.

Wolny dzień Maid potrafi wprowadzić dużo chaosu w życie singapurskiej rodziny. Niedziela w Singapurze dla wielu singapurskich przedstawicieli płci samczej oznacza obowiązkową partię golfa. Później długie godziny w przynależnym do pola klubie. Dla niektórych ten porządek staje się ucieczką od zdezorganizowanego, pozbawionego pomocy Maid domu. Bo przecież kto zajmie się dziećmi? W czasie kiedy głowa rodziny żwawo wymachuje kijkiem pracując nad poprawą swego statusu społecznego, pani domu, będąca również często matką, przypomina sobie o istnieniu latorośli. Próbuje więc i ona podołać swej roli. Zwykle z kiepawym skutkiem i widocznymi oznakami paniki, zaskoczona żywotnością i energią własnych pociech.    

Kiedy słońce wschodzi, a niedzielny poranek ma się już dobrze, singapurskie metro, autobusy, ulice zaludniają się od wyczekujących tego dnia Maid. Wystrojone - każda według własnego gustu, pachnące, piękne, w najlepszych kreacjach, podążają na miejsca spotkań. Z przygotowanym zawczasu prowiantem udają się na miejsca zborne. Część będzie piknikować na skwerach i w parkach, a część zaludniać Orchard Road. Z godnym podziwu entuzjazmem i optymizmem. Jedzą, szczebiocą, gwar jak w ptasim radiu. Czasem tańcują, a ogólna radość temu towarzysząca jest imponująca. Niedziela należy do nich. Można powiedzieć, że żyją od niedzieli do niedzieli, zapominając o ciężkim codziennym losie.
Ponieważ Maid jak i bangladeszańscy pracownicy budowlani przebywają w Singapurze w wersjach najczęściej singlowych, oraz na podobnych warunkach, jest to motywem sprawczym - jak sadzę - łączenia się w pary. Nieopodal miejsc gdzie piknikują dziewczyny, wyczekują stada wygłodniałych pracowników z Bangladeszu, dla których niedziela to również jedyny dzień wolnego. Czasem to łączenie idzie tak dobrze, że para rozbija namiocik na niedzielne popołudnie w East Coast Parku, a znajomość przechodzi w relację długookresową.

W rodzinach ekspackich Maid jest również często występowalna. Na podstawie obserwacji, jako niespełniony socjolog, mogę jednak stwierdzić z przekonaniem, że ich los w ekspackich domach jest o niebo lepszy. Żyją w godnych, normalnych, ludzkich warunkach, bez niewolniczego traktowania i wyzysku klas pracujących. W wielu przypadkach ekspaci świadomi losu Maid w singapurskich domach, w chwili opuszczania Singapuru na stałe, często starają się znaleźć nowy ekspacki dom „swojej” Maid.

Komentarze

  1. Masakra. A nasze rozpuszczone nianie nie zostaną z dzieckiem jak wymiotuje lub ma rozwolnienie a jak już to liczą na szczególne uznanie zasług. A wlasnie dlatego często bierzemy nianie bo maluchy są chore ;) przydałby im sie staż ;) w Singapurze. Ciekawe ze w 21 wieku dopuszczane jest jawne niewolnictwo. Żadnych praw jakby ich nie było. Nie widać, nie skarżą sie to nie ma problemu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wilk przechwyć pare takich na Europę. Chętnie przejmiemy taka jedna i warunki będzie miała lepsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobno pomoce domowe z Filipin już przybyły w niewielkim kontyngencie nad Wisłę i można się z nimi spotkać w polskich domach. Któryś z tygodników w ubiegłym roku, podnosił chyba nawet larum, bo zdarzało się, że i w „cywilizowanej” Polsce były one fatalnie traktowane. Co prawda nie wiem jaka jest jakość ich pracy, ale z pewnością są świadome, że będzie to praca ciężka, męcząca i są na taką przygotowane. Nikt nie wymaga układów familiarnych, ale człowieczeństwo nakazuje zwykły międzyludzki szacunek. Tutaj tego nie ma. Może idę ciut daleko w generalizowaniu, ale to taka mentalność azjatów. Chinoli chyba w szczególności. Każdemu kto jest pode mną, nad kim mam władzę należy okazywać pogardę.
      W miarę możliwości postaram się jedną dla Was skaperować i przekonać do przeprowadzki. Zarekomenduję Cię jako spokojną białą „Panią”, która rzadko podnosi głos (chyba, że się wk….wi) i równie rzadko używa trzcinki. Poza tym, klimatyzacja w Polsce nie potrzebna, a i miejsca w garażu więcej niż w schronie. Ponadto żadne chimery nie wchodzą w rachubę. Całodobowa opieka nad dzieckiem jest w pakiecie. Czy dziecko wymiotuje, czy nie. W przerwie między wymiotami, a rozwolnieniem, umyje samochód, przyniesie zakupy z bagażnika i drzewa narąbie do kominka.

      Usuń
  3. Czyta się świetnie, co wynagradza treść - jakże smutną przekazu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak...1. dramat 2. ładnie napisane 3. też poproszę jedną nad Odrę (do miłego domu) ;) Sławek E.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wilku, temat rzeczywiście mało wdzięczny. Smutne to wszystko.... :(
    ale przeczytałam z zapartym tchem! :) mogę wrzucić linka na fejsa - niech i inni poczytają? egj

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz co, smutne to jest dla ludzi, którzy stykają się z tym po raz pierwszy, tak jak my. Chociaż z czasem to normalnieje i taki stan rzeczy zaczyna być akceptowany. Nam też już się to w jakiś stopniu opatrzyło.
      Te dziewczyny, kobiety są świadome swego losu i niejako z nim pogodzone. Jakby nie wierzyły, że może być inaczej. Fascynujący jest natomiast ich optymizm, mimo ciężkiego losu. Kiedy nadchodzi „wolna” niedziela potrafią wykrzesać z siebie niesamowite pokłady radości i energii.
      Blog jest otwarty i ogólnie dostępny. Możesz więc linkować gdzie chcesz. Oby tylko nie do Ojca Dyrektora. Jeżeli ktoś znajdzie w sobie odpowiednio zaparcia i ochoty by rzucić okiem – nawet jeśli o tym nie wspomni – będę miał fun.

      Usuń
  6. Taaaak... To tylko potwierdza, ze człowiek do wszystkiego przywyknie. Szkoda ze działa to w obu kierunkach. Maid, slowo-klucz które zapamiętam o Singapurze. Dobrze ze to napisałeś.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Food Adventure, Part 1 – wpis gościnny o jedzeniu.

Singapur ma niewiele zalet (tu czytelnicy kręcą głowami z niedowierzaniem), a jedną z nich jest niewątpliwie dostęp to lokalnej kuchni. Przy czym lokalna oznacza niemal całą Azję Południowo-Wschodnią, zatem jedzenie malajskie, indonezyjskie, tajskie, hinduskie, wietnamskie... no i oczywiście singapurskie. Jest w czym wybierać i nasze początki w Singu były jedną wielką wyprawą degustacyjną. W tej chwili wiele lokalnych dań już nam się opatrzyło i z przyjemnością gotujemy w domu bądź chodzimy do „zachodnich” restauracji. Mamy jednak stałe lokalne miejscówki i o jednej z nich będzie dzisiejszy wpis.

Connecting dots - wpis gościnny o meblach

Kiedy byłam dzieckiem bardzo lubiłam konkrenty rodzaj łamigłówki dla dzieci – łączenie ponumerowanych kropeczek, z których powstawały kształty. Takie łamigłówki były na przykład w weekendowym Głosie Szczecińskim. Z kolei w początkowej fazie nauki matematyki najbardziej lubiłam zbiory i części wspólne. I tak mi jakoś zostało – lubię łączyć ze soba fakty, lubię doszukiwać się pokrewieństw i owych części wspólnych – wspólnych przeżyć, historii, pochodzenia. Wierzę też w znaki. Nie, nie drogowe, raczej takie wskazówki od losu. Tym przydługim wstępem wprowadzam Was w kontekst tego wpisu. To naprawdę będzie o meblach. I o częściach wspólnych też.

Raport z kolonii zamorskich - odc.1

Wiem, wiem, trochę pojechałem ostatnim razem. Opowiadania mi pisać, nie blog. Na przyszłość postaram się zdecydowanie bardziej kondensować posty. Poza tym, biję się w pierś lekuchno na znak skruchy. Dostrzegłem w tym moim ostatnim pisaniu delikatniusieńką i ledwie dostrzegalną chęć zabłyśnięcia. No ale ja to już jestem taki malutki pozerek, co to lubi czasem pobłyszczeć.