Przejdź do głównej zawartości

Raport z kolonii zamorskich - odc.13 - Świątecznie, bajecznie

Przygotowania do Świąt na ostatniej prostej lub na wyjściu z wirażu ją poprzedzającego. Tym, którzy jeszcze się do nich nie zabrali, radzę zakasać rękawy i brać ostro do roboty, bo czasu niewiele. Siekierka w dłoń i do lasu chojak wyfasonować na początek sugeruję. Również tych, co z wizytą w Mikołajowych magazynach zwlekają, przestrzegam. Nie róbcie tego na ostatnią chwilę. Mikołaj sklepik może zwinąć i z umyślonego prezentu nici. Może więc zmitygować co bardziej opornych i do obdarowywania nieskorych, sposobem Stasia Królaka, co to pompką rowerową, zawodników radzieckich podczas pokojowego wyścigu okładał?
Bożę Narodzenie zatem tuż, tuż. Radosna, podniosła i pełna przekleństw - kiedy piernik się przypala, a pierogi nie chcą sklejać - atmosfera świątecznej gorączki staje się coraz bardziej odczuwalna. Kiedy zsumować do tego George Michaela, który po raz enty z bólem i żałością przypomina o swoich ostatnich Świętach, niezręcznie byłoby stukać na temat inny, skoro Christmas is all around.


Po raz trzeci święta w Singapurze spędzamy. Pierwsze, milczeniem i ignorancją całkowitą potraktowaliśmy. Ponieważ nazajutrz po Wigilii, wczesnym rankiem wyruszaliśmy do Kambodży, postanowiliśmy udawać, że Świąt nie ma. Nie istnieją. Wykreśliliśmy je z kalendarza. Czasu od tego sporo minęło i wspomnienia mocno w pamięci się zatarły, więc nie wiem czy to ja na ów “cudowny” pomysł wpadłem w autorytarnym zapędzie, czy też była to decyzja gremia naszego dwu osobowego. Powiedzieć trudno. Tak czy owak, pomysł chybiony bezdyskusyjnie.
Smutno było jak cholera. Płakać się chciało i tylko cudem łezki nie uroniliśmy siedząc z nosami na kwintę w Wigilijny wieczór. Wisielczego nastroju dopełniły rozmowy z rodzinami, które w ferworze walki do kolacji w kraju się sposobiły. Słowa nie opiszą jaki smutek wtedy czuliśmy. Jeżeli to był mój koncept na wigilijne czasu spędzenie - w szczerości świątecznej przyznaję, wiele mi mówi, że to ja byłem inicjatorem pomysłu -  to wkrótce niebiosa zrewanżować się postanowiły za ewidentne Świąt zlekceważenie. Choroba mnie w Kambodży dopadła i gorączka zastraszająco wysoka przez dwa dni trawiła. Pamiętajcie drogie dzieci, jeśli udajecie się do kraju higieny dyskusyjnej, by nie tylko zęby, ale też i szczoteczkę butelkowaną wodą płukać. Wujek Grzegorz o tej elementarnej zasadzie zapomniał i skończyło się to dla niego boleśnie.



W roku następnym - 2013, smucić się już nie zamierzaliśmy. Przygotowania świąteczne pod hasłem “Singapur, nie Singapur, idą Święta” ruszyły już w lipcu. Nie drwię, w lipcu. 
Rok 2013 wizytą gości - chcianych i tych mniej chcianych - był naznaczony. Goście zaopatrywali nas w dobra z ojczyzny prostą drogą szmuglowane. Między nimi znalazły się i te, mające przygotowaniu kolacji wigilijnej służyć. Grzyby suszone, barszcz czerwony. W sierpniu byliśmy już uzbrojeni po zęby i do organizacji Wigilii gotowi. Szwadrony najpotrzebniejszych, a zarazem będących niedostępnymi w Singapurze produktów po szafkach tkwiły upchane. Jedyne o czym zapomnieliśmy, a pamięć odblokowała się zbyt późno, by gości do cna jako kanał przerzutowy wykorzystać, to masa makowa, niezbędna do wytworzenia klusek z makiem. Nic to, nie można mieć wszystkiego. 
W Boże Narodzenie 2013 historię ze świątecznym wyjazdem powtarzaliśmy. O poranku wyruszaliśmy do Wietnamu. Z kolacji wigilijnej tym razem jednak nie zrezygnowaliśmy.
Produkcją pierogów i uszek zgrabne rączęta Natalii się zajęły, dając tym samym sygnał do rozpoczęcia działań zaczepnych pod kryptonimem “Wigilia 2013”. Śledzie w dwóch odmianach zapewniła brać skandynawska z klanu Ikea. Był pyszny barszcz czerwony i zupa grzybowa. Kapusta z grzybami i kapusta z prawie grochem, który na skutek trudności w zdobyciu, ciecierzycą został zastąpiony. Mimo niepewności i obaw temu towarzyszących, na smaku kapusty to nie zaważyło. Kapusta do tejże kapusty - w tym momencie profesor Miodek odpala mi fangę w nos - to prawdziwy niemiecki zapuszkowany sauerkraut dostępny w wielu sklepach Singapuru. Niemiec naszym przyjacielem obecnie jest, nie wrogiem. Ponadto była ryba smażona, z którą bodaj największą zagwozdkę mieliśmy. Rybiarze z nas średnio obeznani, dlatego nazwy ryb występujących na nieodległym targu rybnym niewiele nam mówiły. Dreptaliśmy do sklepu, zdjęcia wszelkim dostępnym rybim gatunkom trzaskając, by później z pomocą Googla, Wiki ich nazwy przetworzyć na język dla nas czytelny. Tym sposobem na naszym stole zagościł daleki kuzyn bądź kuzynka znanej nam makreli. Oczywiście w wersji smażonej, nie puszkowanej.
Stworzyliśmy sobie atmosferę, której rok wcześniej wydawało nam się niepodobna stworzyć. Mimo duchoty, wilgoci i widoku Chińczyków za oknem. Po raz kolejny okazało się, że atmosferę tworzą ludzie, nie miejsca. Mnóstwo frajdy czerpaliśmy z przystrojenia mieszkania oraz przy preparowaniu kolacji wigilijnej. Pewnie, że nie była ona taka prawdziwa, ale to co udało nam się zrobić bardzo nas cieszyło. Mieliśmy namiastkę niewielkiej choinki, w którą na ten czas tuja się wcieliła. To pod jej gałęziami niepostrzeżenie Mikołaj prezenty dla nas zostawił.
Wieczór zakończyliśmy herbatą i prawdziwymi, niemieckimi das piernikami, które udało nam się kupić w Singapurze. Jak co roku, dopełniliśmy naszej świątecznej tradycji, oglądając znany na pamięć “Love Actually”. Tradycją stało się również, że następuje moment filmu, kiedy Nati sobie pochlipuje. Co roku to ten sam moment.




A jakie będą Święta w tym roku? Dużo wskazuje na to, że jeszcze bardziej dopieszczone  w przygotowaniu i ich celebracji. Każdy kolejny rok to nauka. Trzy spędzone tu lata to codzienna dawka doświadczeń na polu przetrwania. Wiemy jak i gdzie zdobyć produkty, które rok, dwa lata temu wydawały nam się nie do zdobycia. Tegoroczne święta spędzimy w całości w Singapurze. Nie wybieramy się nigdzie w tym okresie. W odcinku 12-tym cyklicznego raportu z kolonii zamorskich chwaliłem się udekorowanym mieszkaniem. Dekoracje, szczerze przyznaję, to głównie sprawka Nati. Po trzech latach, w końcu, i ponownie, choinka w naszym domu zagościła. Kto wie, gdybyśmy dłużej w Singapurze zostali, zaprawieni w boju przygotowań świątecznych, może w przyszłym roku i śnieg byśmy do Singapuru sprowadzili? 
Zapasy potrzebne do przygotowania kolacji wigilijnej, dzięki tegorocznej wizycie w Polsce zgromadziliśmy znaczne. Włącznie z kilogramową puszką masy makowej Bakalland-u, który to mak dla ścisłości, w singapurskim rejestrze zakazanych środków odurzających widnieje. Miejscowe, restrykcyjne prawo będziemy zatem łamać na bezczela podczas wigilijnej kolacji. Nadzieję jedynie żywię, że nikomu nie przyjdzie do głowy nas zadenuncjować. Inaczej Święta spędzimy na penitencjarnym wikcie.
Życzliwość znajomych, którzy do Singapuru czasem zajeżdżają podczas wędrówek światowych, bez skrupułów wykorzystywaliśmy, by ekwipunek świąteczny  skompletować. Znany i lubiany kolega Wojtek, ten sam, którego z walizką Rimowy na lotnisku można spotkać, podczas październikowej wizyty groch nam dostarczył. Dzięki temu, nasza kapusta w tym roku będzie kompletna. Wojtek, piona brachu. By jednak cały splendor i chwała - jak to zwykle - na Wojtka pozera nie spłynęła, nasze podziękowania również do Kate kierujemy.
Michał, nasz kolega singapurski, jeszcze w grudniu błyskawiczny lot - w zasadzie cztery  - na trasie Singapur - Warszawa - Singapur - Warszawa odbębniał.  Wprawdzie nie na Wigilię, lecz już na Bożo Narodzeniowe śniadanie, uraczył nas świeżą wędliną z ojczyzny oraz ilością dużą pierników (Dzięki Ci Edyta). I już na sam koniec, gdy wydawało się, że nic nas nie zaskoczy, poczta paczkę nam doręczyła od znajomych, a w niej suszone grzyby, barszcz czerwony, krówki - uwielbienie Nati do krówek staje się legendarne - batony Pawełek, trufle. Gosia, Rafał, rośnijcie duzi.

Bardzo się cieszymy na te Święta. Wieczorami, w naszym przystrojonym mieszkaniu, kiedy rozbłyskują światła lampek robi się przyjemnie i nastrojowo. Pewnego dnia porwaliśmy się nawet na grzańca, którego popijaliśmy siedząc w mocno sklimatyzowanym mieszkaniu. Well…
Na wigilijną kolację zaprosiliśmy troję naszych znajomych. Hinduską parę, która kiedyś  już zaistniała na tym blogu - Joll-ego i Shiveti, oraz Tracy, malezyjską Chinkę. Oczywiście jak co roku “Love Actually”, bez którego Święta nie byłyby Świętami i coroczne pochlipywanie. Do tego herbata z goździkami i cynamonem, oraz pierniki.

Zbliżając się do końca, wypadało by rzec słów kilka, o tym w jaki sposób przeżywa ten okres Singapur. Singapur, jak mocno by się od tego odżegnywali mieszkańcy Singapuru, tworzą głównie Chińczycy. Domieszkę mikstury stanowią Malaje, Hindusi i reszta bliżej nieokreślonego pochodzenia. Dla żadnej z tych nacji, Święta Bożego Narodzenia nie stanowią naturalnego kanonu kulturowego, mimo tego stały się powodem niezrozumiałej fascynacji. Wydźwięk świąt hinduskich, malajskich, a więc kultywowanych przez rodowitych mieszkańców Singapuru, ogranicza się w zasadzie do wybranych dzielnic i brakuje im podobnej mocy oddziaływania. Boże Narodzenie zaś, widoczne jest w całym mieście. Wszędzie bez względu na dzielnicę.
Wśród chińskiej społeczności występuje co prawda grupa katolików, dla której Boże Narodzenie to ważny element religijny, ale jest ona nieliczna. Dla reszty Boże Narodzenie zostały zaadoptowane jak Walentynki, Heloween, czy im podobne. Okresowi przed świątecznemu nie towarzyszy atmosfera świątecznego wyczekiwania, zbliżenia. Święta mają wymiar czysto materialny. Walentynki, Boże Narodzenie, ślub syna kuzyna ojca - każda okazja dobra by udać się na zakupy. Singapurczyk traktuje Boże Narodzenie jako pretekst by rzucić się w wir zakupów, założyć czapkę Mikołaja, rogi renifera, pstryknąć  sobie focię przy choince. Potężna machina marketingowa sprzedała Boże Narodzenie lokalnej kulturze, która bezrefleksyjnie je przyjmuje. Zewsząd atakują świąteczne piosenki, wystrój, iluminacje, które momentami zdarzają się zadziwiać odpałowymi kolorami. Różowym, fioletowym. Jest bardziej świątecznie niż w miejscach gdzie Święta obchodzone są w wyniku wielowiekowych tradycji. Rodzaj taniego festynu, odpustu.
Nie ulega wątpliwości, że Święta, gdziekolwiek byłyby obchodzone, mocno się skomercjalizowały. Już na długo przed, wielkie koncerny atakują reklamami.  Jednak dla potencjalnego Singapurczyka, sens świąt ogranicza się tylko i wyłącznie do sekcji zakupów. Wydawać, kupować. Kupować, wydawać.
Chociaż oddać trzeba również sprawiedliwość, że w wielu miejscach Singapur jest bardzo ładnie udekorowany i oświetlony. Gdzieniegdzie, rozmach i chęć upiększenia czasem przeraża, ale np. średnio przez nas lubiana Orchard Road prezentuje się w obecnym okresie imponująco. 




To ostatnia notka przed świąteczna. Wszystkim, którzy czasem tu zerkają, by coś przeczytać, i nie tylko im, życzę trywialnie, ale zdrowych, spokojnych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia. By choinka była wystarczająco duża i rozłożysta mieszcząc górę prezentów. Aby znalazł się czas na zwolnienie tempa, wyhamowanie i rozmowę z bliskimi. By wiernym towarzyszem tych Świąt był śmiech i lenistwo. No i może odrobina mrozu oraz śniegu jeszcze by nie zaszkodziły. 

Radosnych i pogodnych Świąt Bożego Narodzenia 2014!

Komentarze

  1. Tu Zona Autora :)
    Mamy tez oplatki, od naszych Mam. Mamom tez dziekujemy.
    Oplatkiem podzielimy sie sami, bo jakos tak mam wrazenie, ze nie byloby to na miejscu z ludzmi z innych religii. Trzeba by wytlumaczyc czym jest oplatek.
    A moze przesadzam?

    OdpowiedzUsuń
  2. Naciu, w Polsce na firmowych Wigiliach też bywa opłatek, a ludzie różnych wyznań, więc wg mnie wypada :) To piękny symbol i tradycja, warto się nim dzielić.
    A tak w ogóle to zdrowych i wesołych :) Uściski egj
    ps u nas paskudnie duje, śniegu jak na lekarstwo, ale przynajmniej w domu zapach kapuściano-grzybowy

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Food Adventure, Part 1 – wpis gościnny o jedzeniu.

Singapur ma niewiele zalet (tu czytelnicy kręcą głowami z niedowierzaniem), a jedną z nich jest niewątpliwie dostęp to lokalnej kuchni. Przy czym lokalna oznacza niemal całą Azję Południowo-Wschodnią, zatem jedzenie malajskie, indonezyjskie, tajskie, hinduskie, wietnamskie... no i oczywiście singapurskie. Jest w czym wybierać i nasze początki w Singu były jedną wielką wyprawą degustacyjną. W tej chwili wiele lokalnych dań już nam się opatrzyło i z przyjemnością gotujemy w domu bądź chodzimy do „zachodnich” restauracji. Mamy jednak stałe lokalne miejscówki i o jednej z nich będzie dzisiejszy wpis.

Connecting dots - wpis gościnny o meblach

Kiedy byłam dzieckiem bardzo lubiłam konkrenty rodzaj łamigłówki dla dzieci – łączenie ponumerowanych kropeczek, z których powstawały kształty. Takie łamigłówki były na przykład w weekendowym Głosie Szczecińskim. Z kolei w początkowej fazie nauki matematyki najbardziej lubiłam zbiory i części wspólne. I tak mi jakoś zostało – lubię łączyć ze soba fakty, lubię doszukiwać się pokrewieństw i owych części wspólnych – wspólnych przeżyć, historii, pochodzenia. Wierzę też w znaki. Nie, nie drogowe, raczej takie wskazówki od losu. Tym przydługim wstępem wprowadzam Was w kontekst tego wpisu. To naprawdę będzie o meblach. I o częściach wspólnych też.

Raport z kolonii zamorskich - odc.1

Wiem, wiem, trochę pojechałem ostatnim razem. Opowiadania mi pisać, nie blog. Na przyszłość postaram się zdecydowanie bardziej kondensować posty. Poza tym, biję się w pierś lekuchno na znak skruchy. Dostrzegłem w tym moim ostatnim pisaniu delikatniusieńką i ledwie dostrzegalną chęć zabłyśnięcia. No ale ja to już jestem taki malutki pozerek, co to lubi czasem pobłyszczeć.