Przejdź do głównej zawartości

Raport z kolonii zamorskich - odc.14 - O Świętach, po Świętach

Niestety, czas nie stoi w miejscu. Święta, do których naród zbroi  się od chwili kiedy ostatnia heloween-owa dynia przerobiona zostanie na zupę, minęły bezpowrotnie. Prezenty rozdane, spotkania z dawno nie widzianym wujkiem Zygmuntem, który co roku opowiada te same dowcipy, ciocią Irminą, dla której pierogi są zawsze za słone oraz zgorzkniałym kawalerem i hodowcą rybek akwariowych w jednym, nudnym kuzynem Wiesławem z Boleszkowic, odpękane. Nie było chyba tak źle? Święta czynią cuda. Kolejne spotkanie z rodziną dopiero za rok. Jest więc czas, by uzbroić się w cierpliwość i wyrozumiałość. 
Nasze Święta upłynęły leniwie i w majestatycznym tempie. O ciepłej atmosferze wspominać nie będę, bo doświadczamy jej na co dzień, w sposób dosłowny. W czasie kolacji wigilijnej podjęliśmy zestaw gości międzynarodowy i odległy   kulturowo polskiej tradycji. Gości, dla których otoczka i rytuały związane ze Świętami są całkowicie obce. Jako blogo rejestrator, nie mogłem przepuścić takiej gratki i temat odpuścić.


Tegoroczny kalendarz podłożył się w sposób wybitnie dogodny. Najwytrwalsi w świętowaniu mogli czcić jezusowe narodziny cztery dni ciągiem. Wyliczanie, ile dni urlopu uszczknąć trzeba, by dwa tygodnie wakacji sobie sprawić, sensu nie ma. Polak przedstawicielem zaradnej nacji jest, reżimów obalił ze setkę, kolejnych tyle ma zamiar i już w czerwcu miał obcykane, że pięć dni urlopu daje  dwanaście nieprzerwanej laby. Wraca do tyrki po najeździe królów, świeży, rześki i wypoczęty. Każdy w tym okresie chciałby być Polakiem. Lecz nim Królowie się pojawią, ja nasze Święta Bożego Narodzenia chciałbym wspomnieć, bez którego cały ich najazd sensu byłby pozbawiony. 




Późno następujący zmierzch i ociągająca się pierwsza gwiazdka sprawiły, że majordomus w gong uderzył - dając sygnał rozpoczęcia wigilijnej biesiady -  dopiero o godzinie 19-tej. Udekorowane mieszkanie, choinka, odświętnie nakryty stół wywarły wrażenie na naszych gościach. Jolly i Shiveti w swej nieświadomości, wieczór chcieli rozpocząć od wręczania prezentów. Nie! - rzekła Nati. Stanowczo oświadczyła, że prezenty póki co lądują pod choinką. Taka tradycja. Kolej na nie, przyjdzie po kolacji. Z tym bagażem nowych, nie wiem czy przydatnych informacji, Jolly wraz z Shiveti zajęli miejsce przy stole. Dla Jollego była to pierwsza żywa, z prawdziwymi prezentami choinka, którą widział nie stojącą w sklepie. Równie zaskakujący, choć mniej związany ze Świętami był fakt, że po raz pierwszy w życiu, i Jolly, i Shiveti pili u nas gazowaną wodę. Dla nas normalne, ale w tym regionie faktycznie nie zwykło się pijać sodówki, która jest towarem deficytowym, sprowadzanym głównie z Europy. 


Nasze wigilijne menu tworzyły po kolei: zestaw śledzi - z koperkiem, z cebulą, w śmietanie; barszcz czerwony z uszkami; zupa grzybowa z łazankami; kapusta z grochem; kapusta z grzybami; smażona ryba; pierogi z kapustą i grzybami; kluski z makiem. Całość kończył sernik i pierniki podawane wraz z herbatą. 
Podczas kolacji Nati wcieliła się w rolę przewodnika polskich tradycji. Z czasem przybrało to komiczną formę i stało tematem żartów, bowiem każde kolejne zdanie odpalała - “In polish tradition” bądź “Traditionally” niemal wszystko pakując do wora polskich tradycji. Chcąc dokładnie nakreślić rys znaczeniowy i doniosłość Świąt w polskiej kulturze, w swych opowieściach dobrnęła czasów braci - Czecha, Lecha i Rusa. Nie wiem co goście na to, bo przy wyjściu ich nie egzaminowaliśmy, ale głowami - czy to z szacunku, czy ze zrozumienia - kiwali. 
Wysłuchawszy nataliowej prelekcji dotyczącej wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkiej Nocy, Tracy zdobyła się na uwagę, iż nie miała dotychczas pojęcia bladego, że Święta to coś więcej niż prezenty i Christmas party. Że związane jest z nimi tyle tradycji, przekazów i przygotowań. Należy się więc order z ziemniaka Nati, bowiem malutki kaganek oświaty na ten dziki - jak by nie patrzyć - kontynent przyniosła. 

Goście ze smakiem - czasem mniej, czasem bardziej - potrawy pałaszowali, sumiennie będąc wcześniej uprzedzonymi, że brak tolerancji na jakąkolwiek z nich, nie wiąże się z wysłaniem na ławkę kar.
Ku naszemu zaskoczeniu zestaw śledziowy cieszył się dużym uznaniem i aprobatą lokalnego podniebienia, co nas nie powiem, zaskoczyło. 
Barszcz czerwony z uszkami i zupa grzybowa. Tu spotkały nas reakcje odmienne od oczekiwanych. Dość kwaśny barszcz pozyskał serca naszych gości, natomiast wydawałoby się łagodna zupa grzybowa, nie. Grzybowy aromat tej drugiej okazał się być zbyt intensywny i nie do przetrawienia. Podobnie z kapustami. Ta z dużą zawartością grzybów była całkowicie nie do przełknięcia, zaś z grochem - tym od Wojtka - cieszyła się uznaniem. 
Największym hitem okazały się pierogi z podsmażaną na maśle cebulą. W zasadzie, to najbardziej smakowała ta podsmażana na maśle słodka cebula. Rzecz kompletnie dotychczas naszemu towarzystwu nie znana.
Kolację, zgodnie z wcześniej ustalonym przez Nati harmonogramem, wieńczyły kluski z makiem. Spotkały się z dostojnie wyrażanym aplauzem. Ponadto, normalny dla nas zestaw przypraw, był dla gości mocno egzotyczny i od razu wyłowiony. Duża ilość majeranku w barszczu, listek laurowy, ziele angielskie czy kminek. Cała trójka zaskoczona była ilością jedzenia wynikającą z mnogości potraw oraz całym ceremoniałem związanym z kolacją. 
Po kolacji, jak obiecała Nati, przybył Mikołaj by rozdać co grzeczniejszym prezenty. Nie wiem co o tym sądzić, obdarowani zostali wszyscy. Po prezentach nikt nie miał miejsca na herbatę, sernik i pierniki. Za to już na kanapie, w salonie, mężczyźni raczyli się szklaneczką wybornej Whisky, a kobiety pogrążyły w rozmowach na banalne tematy. Czas płynął szybko i niezauważalnie, a goście udali się do domów sporo po północy.



Dwa dni Świąt głównie padało, na przemian z oberwaniem chmury. Bardziej nas  to w zasadzie cieszyło niż smuciło i spędziliśmy je średnio aktywnie, a bardziej leniwie. Na kanapie, głównie w pozycji horyzontalnej, z kindlową książką w dłoni, powiększając własne gabaryty, zapychając się świątecznymi frykasami.

Były to bardzo udane Święta. Nasze pierwsze i zarazem ostatnie w całości spędzone w Singapurze. Przez cały okres ich trwania mieliśmy, i mamy dotąd, odświętnie przybrany stół. Celebrowaliśmy każdy wspólny posiłek. Stworzyliśmy sobie małą świąteczną wysepkę pośród egzotycznej i nastawionej wyłącznie materialnie dżungli. Udało nam się przygotować wspólnymi siłami, prawdziwą wigilijną kolację. Nawet się zbytnio przy tym nie kłóciliśmy. Może i jest to nieco męczące, kiedy powietrze wpadające z zewnątrz bucha z większą parą, niż to wydobywające się z gara, ale kolejny raz efekt naszych przygotowań dał nam mnóstwo radości.

Teraz przyszła pora by zgolić brodę Mikołaja. Kolędy zastąpić nutą bardziej żwawą, kompot z suszu schłodzonym szampanem, a nogi przygotować na disco. Sylwester nadchodzi.
Dla uściślenia ścisłości, dobrnąłem tym wpisem do końca roku. Nowa notka, już w Nowym Roku. Niekłamaną dumą - bo nawet w skromności zachować umiar trzeba - blog mój mnie napawa. Udało mi się tematy wynajdywać i dziergać wpisy z regularnością większą, mniejszą. Jeden wpis zaczynam, dziesięciu nie kończę, ale satysfakcji i przyjemności mam z tego co nie miara. Cóż, statusu celebryty póki co nie dostąpiłem, więc i szerokiego grona czytelników się nie dorobiłem. Zrażać się jednak nie zamierzam, poddawać ani myślę. Działalność swoją ku utrapieniu niektórych, w nowym roku zamierzam kontynuować.
Tenże Nowy Rok właśnie, to dla nas nowe przedsięwzięcia i duże zmiany. Otwartym tekstem już chyba mogę nadawać - zostaliśmy odwołani z placówki zamorskiej, Singapur wnet opuszczać będziemy.

Tym, którzy choć słowo tu kiedyś przeczytali, życzę by Nowy, 2015 rok był lepszy od właśnie zdającego wartę 2014-go. By był naznaczony pasmem zwycięstw i sukcesów. A za rok odchodził jako symbol zdrowia i zrealizowanych marzeń. Bez względu na rozmach, udanej zabawy sylwestrowej, takiej jaką każdy z osobna sobie zaplanował.

Szczęścia, zdrowia, radości, miłości oraz nieograniczonego dostępu do czekolady znacząco poprawiającej humor, życzę w roku 2015, ja - Wilk!

Komentarze

  1. Tu Zona Autora :) Chcialam tylko dodac, ze z placowki odwolujemy sie sami, dobrowolnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to pewnie teraz Australia?!
      Zioot

      Usuń
  2. Takie swieta to lubie.

    A poniewaz przegapilam zyczenia swiateczne, to nadrabiam noworocznymi.
    Wilku - mimo zmiany placowki zycze Ci kontynuacji bloga. Na pewni sam zauwazyles, ze piszac bloga i "opracowujac" tematy, chcac nie chcac czlowiek baczniej sie przyglada rzeczywistosci, a i przez to uczy.
    Natalio - wielu nowych przyjaciol w nowym miejscu.
    I zeby, dokad kolwiek Was zycie zawiedzie, bylo Wam dobrze.

    Za to Mimi sie nie ucieszy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimi już jest tak w Singapurze osadzona, że naszego wyjazdu nawet nie zauważy. A swoją drogą, podobno będzie się dobijała 1 stycznia skoro świt. Serca nie ma....

      Mam nadzieję, że tego nie czyta, bo jej ego nazbyt rozbucham, ale bardzo fajną masz córkę. Roztrzepana jak cholera i może zabrzmię jak czerstwy ramol, lecz wydaje mi się, że obecne nastolatki są nieco bardziej rozwydrzone. Mimi jest skromna i jak się zwykło mówić, dobrze ułożona, a przy tym pełna radości, optymizmu i naturalna. Masz się czym chwalić.

      Usuń
    2. Wilku, miod na moje osierocone matczyne serce!
      A Wasza nieobecnosc zauwazy i odczuje, bo nikt nie zastapi takiej fajnej Naci i takiego fajnego Wilka.

      Usuń
  3. Jaka to ta nowa placówka ?

    OdpowiedzUsuń
  4. Nas tez Twoje pisanie cieszy ;) Wilku ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. "majestatyczne tempo".... och jaka cudowna fraza nie mająca nic wspólnego z normalną polską zawieruchą przed i w trakcie świąteczną! :)

    No szkoda, że tak rach ciach się zamierzacie ewakuować zanim zdążyłam Was odwiedzić z całą rodziną (kuzynami etc.) ;-)

    Wilku, ale musisz nadal pisać! Gdziekolwiek Was poniesie, nawet do dalekiego Józefosławia.
    egj

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie, no z pisaniem zrywać nie zamierzam. Czuje w sobie powołanie. Historia tego ode mnie wymaga.
    Nie mniej, za wszystkie słowa otuchy i wsparcia, wielkie - Dziękuję!
    Co zaś się tyczy nowej placówki, to mały konkurs może rozpiszę? Kto zgadnie dokąd?

    OdpowiedzUsuń
  7. Cóż to musiał być za egzotyczny wieczór dla Waszych gości! :) Czy kolędy też były? Wam również wszelkiej pomyślności w 2015 życzymy. A nowe miejsce to może jednak Polska?? Pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ani opłatka, ani kolęd nie było, chociaż i jedno i drugie rozpatrywaliśmy. Opłatkiem w rezultacie podzieliliśmy się tylko we dwoje przed przybyciem gości, a do kolacji cichutko szumiały nam świąteczne klasyki ze Spotifaja. Takie połączenie tradycji z nowoczesnością:) Polskie kolędy zdały nam się nieco rzewne i nieco w smutnej tonacji, na jakby nie było radosny wieczór. Testowaliśmy, i to w wykonaniu nie byle kogo, bo samego Rynia Rynkowskiego, co to lubi brąz kiedy akurat nie pije za błędy.

      Usuń
  8. Fun Club z Małopolski gotowy do konkursu dot. nowej placówki.
    Czy będzie jakaś drobna podpowiedź ?

    OdpowiedzUsuń
  9. Gotowość do konkursu zgłasza również Fun Club z Małopolski delegatura tarnowska.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rany, mamy taki fanklub? Super :) Ciekawe kto to.

      Usuń
  10. Konkurs zatacza coraz szersze kręgi, a tradycją konkursów jest, że zwycięzca każdego zostaje uhonorowany. Żeby więc plotkom łeb ukręcić zawczasu, że konkurs niskiej kategorii, tak jak tu siedzę, obiecuję symboliczną nagrodę z Singapurem w tle zwycięzcy przyznać.
    Co zaś się tyczy podpowiedzi - wciąż pozostajemy pod zwierzchnictwem Korony w Imperium, nad którym słońce nigdy nie zachodzi.

    OdpowiedzUsuń
  11. wiem wiem wiem to będą Indie.

    OdpowiedzUsuń
  12. Małopolska walczy, Małopolska się bije.
    Indie???!!! A co my takiego światu uczyniliśmy?
    Syjam? Ale Syjam nigdy nie był państwem członkowskim Commonwealth-u.
    W obu przypadkach zatem pudło. Na poprawne odpowiedzi czekam dzisiaj do północy. Mojej północy.

    OdpowiedzUsuń
  13. Byla tez wspomniana Australia i Nowa Zelandia, ale to tez nie to :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Vanuatu, tak na pewno Vanuatu

    OdpowiedzUsuń
  15. Małopolska dalej nie wie

    OdpowiedzUsuń
  16. Oj tam, a raczej " oj teeeej", tak sobie napisałem ;) wszystkimi kończynami jestem za Austaralią! Tam jest coś dla Nati i coś dla Wilka. Wielkopolska pozdrawia! Hmmmm... jakby nie przymierzać cała Polska, już Was śledzi :) jakby grochu zbrakło, to ja nawet do Australii...

    OdpowiedzUsuń
  17. Nati, daj sie przekonać do Audtsralii!

    OdpowiedzUsuń
  18. Hong Kong? ;-) Sławek E.

    OdpowiedzUsuń
  19. Nie, no wszystko fajnie, tylko główna nagroda poszła się już rąbać. Dodam, że najprostsze rozwiązania bywają najgłębiej ukryte, bo jeśli wyeliminujemy to co najbardziej nieprawdopodobne, to prawdopodobnie, to co pozostanie będzie prawdopodobne.
    Wojtek, Ty mnie proszę nie strasz! Nie mów, że Ty się już do nas wybierasz?

    OdpowiedzUsuń
  20. Wilku proszę o kontakt do Wojtka gdyż on już zapewne wie a jak on wie to może i nam powie

    OdpowiedzUsuń
  21. Zachodniopomorskie już WIE :) Ale nie powie :) Nie możemy ujawnić naszych źródeł...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brawo Zachodniopomorskie! A co do źródeł, przyciśnie się Was, to wszystko wyśpiewacie.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Food Adventure, Part 1 – wpis gościnny o jedzeniu.

Singapur ma niewiele zalet (tu czytelnicy kręcą głowami z niedowierzaniem), a jedną z nich jest niewątpliwie dostęp to lokalnej kuchni. Przy czym lokalna oznacza niemal całą Azję Południowo-Wschodnią, zatem jedzenie malajskie, indonezyjskie, tajskie, hinduskie, wietnamskie... no i oczywiście singapurskie. Jest w czym wybierać i nasze początki w Singu były jedną wielką wyprawą degustacyjną. W tej chwili wiele lokalnych dań już nam się opatrzyło i z przyjemnością gotujemy w domu bądź chodzimy do „zachodnich” restauracji. Mamy jednak stałe lokalne miejscówki i o jednej z nich będzie dzisiejszy wpis.

Connecting dots - wpis gościnny o meblach

Kiedy byłam dzieckiem bardzo lubiłam konkrenty rodzaj łamigłówki dla dzieci – łączenie ponumerowanych kropeczek, z których powstawały kształty. Takie łamigłówki były na przykład w weekendowym Głosie Szczecińskim. Z kolei w początkowej fazie nauki matematyki najbardziej lubiłam zbiory i części wspólne. I tak mi jakoś zostało – lubię łączyć ze soba fakty, lubię doszukiwać się pokrewieństw i owych części wspólnych – wspólnych przeżyć, historii, pochodzenia. Wierzę też w znaki. Nie, nie drogowe, raczej takie wskazówki od losu. Tym przydługim wstępem wprowadzam Was w kontekst tego wpisu. To naprawdę będzie o meblach. I o częściach wspólnych też.

Raport z kolonii zamorskich - odc.1

Wiem, wiem, trochę pojechałem ostatnim razem. Opowiadania mi pisać, nie blog. Na przyszłość postaram się zdecydowanie bardziej kondensować posty. Poza tym, biję się w pierś lekuchno na znak skruchy. Dostrzegłem w tym moim ostatnim pisaniu delikatniusieńką i ledwie dostrzegalną chęć zabłyśnięcia. No ale ja to już jestem taki malutki pozerek, co to lubi czasem pobłyszczeć.