Przejdź do głównej zawartości

Raport z kolonii zamorskich - odc.17 - Król szczurów

Nietypowo, bo na dwa dwa wpisy w tym tygodniu pojadę. Nim jednak ruszę do zasadniczego w klawiaturę rąbania, moją żonę, Nati chciałbym przeprosić. Mówiłem, że pisać na poniższy temat nie zamierzam. Faktycznie, kiedy pytałaś, wcale nie miałem takiego zamiaru. Już nawet produkcję kolejnego wpisu uruchomiłem do półmetka docierając, gdy coś mi w głowie zachrobotało. Postanowiłem tekst odłożyć do poczekalni, by zająć się tym, co mi nagle i dość niespodziewanie do głowy wskoczyło. Wpis niezbyt długi się zapowiada i w zasadzie nie bardzo wiem co chcę nim przekazać, ale uznałem, że powstać musi. Będzie to kolejny z cyklu wpisów niefotogenicznych, zatem spragnionym zdjątek i uczty wzrokowej zostają do wyboru:
  A) droga do kuchni celem herbaty zaparzenia,
  B) bezgraniczne oddanie się lekturze wpisu,
  C) ???,
Osobiście doradzam odpowiedź B.

W minioną niedzielę po wielu miesiącach przymiarek udaliśmy się do Changi Chapel Museum. To stosunkowo niewielkie muzeum poświęcone więźniom obozu jenieckiego, który Japończycy w czasie II wojny usytuowali w Singapurze. Tuż obok mieści się replika kaplicy jaką osadzeni zbudowali onegdaj na terenie obozu. Nie byliśmy nigdy wcześniej w żadnym z tego typu przybytków. Ani w Polsce, ani gdzie indziej. Co zatem pchnęło nas by udać się w to miejsce? W swoich pokrętnych - jak wąsy szlachcica - wyjaśnieniach cofnąć się jestem zmuszony do czasów odległych. Czasów gdzie nikt nie myślał o iPhon-ie, fejsie i Twitter-ze, a ludzie grom czasu na czytaniu książek trawili. 

W szkole podstawowej jeszcze koleżanki za warkocze ciągałem, kiedy “Król Szczurów” w moich rękach po raz pierwszy wylądował. Wręczyła mi go starsza siostra, bywa, że nie zawsze mądrzejsza, ze słowami - będzie ci się podobał. Szczerze i zgodnie z prawdą powiem, czytałem wtedy mnóstwo. Nie wyrabiałem z wypożyczaniem książek, a należałem do trzech bibliotek. Byłem ewenementem wśród kolesi na swoim podwórku. To siorka nauczyła mnie czytać za co jestem jej wdzięczny. Bo co jak co, rodzice moi książki omijają. Mamo, tato wybaczcie. Ostatnim tekstem jaki czytali, instrukcja obsługi czajnika elektrycznego była w 1984 roku na wczasach FWP w Krynicy, kiedy trzeba było mi i siostrze herbatę zaparzyć. Chodzić na wagary i robić kogel mogel też siorka mnie nauczyła. Zatem w szkole podstawowej będąc, powieść Clavella pochłonąłem. Filmowej adaptacji nigdy nie widziałem, bowiem mam taką zasadę - nie oglądam raczej filmowych adaptacji książek, które wcześniej przeczytałem. Książka faktycznie podobała mi się niezmiernie, ale przypominam sobie, że i Singapur, i wszystkie wymienione w nim miejsca brzmiały dla mnie obco, egzotycznie jakby w innym wymiarze.

Po raz drugi “Król szczurów” wpadł mi w dłonie przed rokiem, jakoś tak będzie. Sporo czasu minęło i praktycznie zapomnieć zdążyłem o czym opowiada. Okazało się, że Nati nie czytała, ja chętnie sobie przypomnę.
Całkowicie wyleciało mi z głowy, że akcja książki - spisana na podstawie doświadczeń własnych autora - dzieje się w Singapurze, choć informacji o życiu poza murami obozu w niej nie za wiele. Ponowne zetknięcie z książką było interesujące. Trochę jak z przyjacielem z czasów dzieciństwa. Niby znany, ale trudno oprzeć się porównaniom, czy się zmienił, czy nie. Tym razem czytałem książkę z większą świadomością i bogatszy o kilka lat zdobywanej wiedzy(?). Nazwy wymieniane w książce nie były już tak egzotyczne. Wiele brzmiało swojsko, w wielu już byliśmy. Dobrze znane i widziane miejsca mogliśmy porównać z tym jak wyglądały kiedyś. Jak bardzo zmienił się Singapur od chwili, w której osadzona jest historia książki. 
Przeczytanie jej sprawiło, że ponownie zdałem sobie sprawę, iż wojna trwała również tutaj. Kto wie, czy nie bardziej okrutna i zwyrodniała. Japończycy nie szanowali pokonanych. Niemcy żyli nienawiścią do Żydów, Japończyków to samo nakręcało przeciw Chińczykom. Zresztą, okrucieństwa nie sposób porównywać. I jedni i drudzy wykazali się nim pod dostatkiem. Niemcy kajają się za wojnę do dzisiaj, Japończycy nigdy nikogo za nią nie przeprosili, co jest powodem lokalnej zadry i niezabliźnionych ran. 

W każdym razie, to “Król Szczurów” oraz film obejrzany podczas projektu kinematograficznego Nati “The Railway Man”, skierowały nasze kroki do Changi Chapel Museum. Tak książka jak i film, mimo, że nie stanowią zapisu dokumentalnego, są świadectwem dziejących się okrucieństw i zezwierzęcenia. Przybliżyły nam wojnę prowadzoną na dalekim wschodzie. Sprawiły, że nasza wizyta w muzeum była bardziej świadoma. I może patosem trochę na koniec nadmiernie nafaszerowałem, ale dobrze jest zrozumieć, że polska litania doznanych krzywd wcale nie jest najdłuższa, najbardziej bolesna i jedyna. Jest jedną z wielu. 


Komentarze

  1. Cześć wujku tu Olga :) Mam nowego bloga czy mógłbyś dać jakieś wskazówki jak dobrze napisać bloga i zwrócić uwagę ludzi? Może zareklamujesz? :) Z góry dzięki ツ

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Food Adventure, Part 1 – wpis gościnny o jedzeniu.

Singapur ma niewiele zalet (tu czytelnicy kręcą głowami z niedowierzaniem), a jedną z nich jest niewątpliwie dostęp to lokalnej kuchni. Przy czym lokalna oznacza niemal całą Azję Południowo-Wschodnią, zatem jedzenie malajskie, indonezyjskie, tajskie, hinduskie, wietnamskie... no i oczywiście singapurskie. Jest w czym wybierać i nasze początki w Singu były jedną wielką wyprawą degustacyjną. W tej chwili wiele lokalnych dań już nam się opatrzyło i z przyjemnością gotujemy w domu bądź chodzimy do „zachodnich” restauracji. Mamy jednak stałe lokalne miejscówki i o jednej z nich będzie dzisiejszy wpis.

Connecting dots - wpis gościnny o meblach

Kiedy byłam dzieckiem bardzo lubiłam konkrenty rodzaj łamigłówki dla dzieci – łączenie ponumerowanych kropeczek, z których powstawały kształty. Takie łamigłówki były na przykład w weekendowym Głosie Szczecińskim. Z kolei w początkowej fazie nauki matematyki najbardziej lubiłam zbiory i części wspólne. I tak mi jakoś zostało – lubię łączyć ze soba fakty, lubię doszukiwać się pokrewieństw i owych części wspólnych – wspólnych przeżyć, historii, pochodzenia. Wierzę też w znaki. Nie, nie drogowe, raczej takie wskazówki od losu. Tym przydługim wstępem wprowadzam Was w kontekst tego wpisu. To naprawdę będzie o meblach. I o częściach wspólnych też.

Raport z kolonii zamorskich - odc.1

Wiem, wiem, trochę pojechałem ostatnim razem. Opowiadania mi pisać, nie blog. Na przyszłość postaram się zdecydowanie bardziej kondensować posty. Poza tym, biję się w pierś lekuchno na znak skruchy. Dostrzegłem w tym moim ostatnim pisaniu delikatniusieńką i ledwie dostrzegalną chęć zabłyśnięcia. No ale ja to już jestem taki malutki pozerek, co to lubi czasem pobłyszczeć.