Przejdź do głównej zawartości

Raport z kolonii zamorskich - odc.18 - Pulau Ubin

W minioną sobotę, wylądowaliśmy na Pulau Ubin, niewielkiej wyspie należącej do Singapuru. Towarzyszyli nam Edyta i Michał, których zdjęcia niestety uwiecznić nie zdołały, ale słowo honoru, byli. I my, i Oni powoli zbliżamy się do odtrąbienia odwrotu z Singapuru, a Pulau Ubin znajdowało się na liście miejsc, które chcielibyśmy zobaczyć, lecz dotąd jeszcze nie widzieliśmy lub tych, w których byliśmy, ale na tyle dawno, że chcemy do nich wrócić jeszcze raz.






Pulau Ubin stanowi jeden z ostatnich, jeśli nie ostatni, dziewiczych terenów Singapuru. Taki Singapur też, lub można powiedzieć jeszcze istnieje i jest to niewielki skrawek tego co zostało z dawnego wyglądu Singapuru sprzed 50-ciu lat. Pulau Ubin to nie  szybkie i nowoczesne miasto, na miano jakiego pracuje i aspiruje Singapur. Tam czas biegnie wolniej. Zdecydowanie wolniej. Na wyspie dominuje dzika przyroda i atmosfera powolnego trwania. Widok kojarzący się dużo bardziej z indonezyjskim lub malezyjskim interiorem, ale nie prężnym Singapurem.
Ja, człowiek malkontent, szukający wiecznie dziury w całym, zastanawiam się jak długo jeszcze Pulau Ubin zdoła opierać się krwiożerczemu kapitalizmowi, trustom i wszechwładnej władzy pieniądza? Kiedy na wyspie pojawią się buldożery, architekci i developerzy poszukujący nowych terenów pod inwestycje? Sądzę, że wielu Singapurczyków bardzo chętnie wyraziłoby swoją zgodę na taki ruch, by kontynuować pęd ku nowoczesności. To tylko moje domysły, ale mniemam, że duża część mieszkańców Singapuru nigdy na Pulau Ubin nie była, traktując je jako część wstydliwej przeszłości. Wreszcie, znając problemy singapurskiego rządu z pozyskiwaniem nowych terenów pod „imponujące” wysokościowe, nie mam wątpliwości, że w końcu się to wydarzy i ktoś zaoferuje odpowiednią cenę. Singapur bardzo szybko pozbywa się starego, zastępując to nowym. Nie zawsze się to sprawdza. 









Komentarze

  1. Na Pulau Ubin plynie sie tymi smiesznymi lodkami, zwanymi bumboats. Na wyspie mozna wypozyczyc rowery (co widac na zdejciach). My tym razem zwiadzalismy na piechote.
    Niestety na zdjecia nie zalapala sie lokalna fauna. Sa dzikie swinie, malpy (ktorych nalezy unikac) oraz duze jaszczury.
    Autor ma slusznosc, ze wielu Singapurczykow na Pulau Ubin nie dotarlo - nie ma tam centrow handlowych ani klimatyzowanych restauracji, wiec nie ma po co ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I znów mi się podobało- ty.le zdjęć-czuję się tak jakbym tam była osobiście.

      Usuń
  2. Właśnie bardzo mało zdjęć a zaznaczyć trzeba że wcześniej to i filmy były - rozczarowany mieszkaniec małopolski.

    OdpowiedzUsuń
  3. troszkę odetchnęliście po wielkomiejskim zgiełku.... oj jak ja Wam zazdroszczę, że możecie się spocić na wolnym powietrzu :-) egj

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Food Adventure, Part 1 – wpis gościnny o jedzeniu.

Singapur ma niewiele zalet (tu czytelnicy kręcą głowami z niedowierzaniem), a jedną z nich jest niewątpliwie dostęp to lokalnej kuchni. Przy czym lokalna oznacza niemal całą Azję Południowo-Wschodnią, zatem jedzenie malajskie, indonezyjskie, tajskie, hinduskie, wietnamskie... no i oczywiście singapurskie. Jest w czym wybierać i nasze początki w Singu były jedną wielką wyprawą degustacyjną. W tej chwili wiele lokalnych dań już nam się opatrzyło i z przyjemnością gotujemy w domu bądź chodzimy do „zachodnich” restauracji. Mamy jednak stałe lokalne miejscówki i o jednej z nich będzie dzisiejszy wpis.

Connecting dots - wpis gościnny o meblach

Kiedy byłam dzieckiem bardzo lubiłam konkrenty rodzaj łamigłówki dla dzieci – łączenie ponumerowanych kropeczek, z których powstawały kształty. Takie łamigłówki były na przykład w weekendowym Głosie Szczecińskim. Z kolei w początkowej fazie nauki matematyki najbardziej lubiłam zbiory i części wspólne. I tak mi jakoś zostało – lubię łączyć ze soba fakty, lubię doszukiwać się pokrewieństw i owych części wspólnych – wspólnych przeżyć, historii, pochodzenia. Wierzę też w znaki. Nie, nie drogowe, raczej takie wskazówki od losu. Tym przydługim wstępem wprowadzam Was w kontekst tego wpisu. To naprawdę będzie o meblach. I o częściach wspólnych też.

Raport z kolonii zamorskich - odc.1

Wiem, wiem, trochę pojechałem ostatnim razem. Opowiadania mi pisać, nie blog. Na przyszłość postaram się zdecydowanie bardziej kondensować posty. Poza tym, biję się w pierś lekuchno na znak skruchy. Dostrzegłem w tym moim ostatnim pisaniu delikatniusieńką i ledwie dostrzegalną chęć zabłyśnięcia. No ale ja to już jestem taki malutki pozerek, co to lubi czasem pobłyszczeć.